Pobiegłam w miejsce, które nie należało do naszej watahy. Ani do watahy White. Odkryłam to miejsce nie dawno i przychodziłam tam gdy tylko poczułam nieszczęście kręcące się w moim życiu...To był ból nie do zniesienia. Tak samo było dziś. Leżałam przy drzewie i poczułam znajomy zapach. Tak piękny, że chciałam pobiec tam gdzie jest właściciel tego zapachu i przytulić go. Blu. Moje życie kręciło się wokół nie odwzajemnionej miłości. Nadal płakałam czerwonymi łzami. Miejsce do którego właśnie szłam było paskudne przez co je bardzo lubiłam. Ale tylko wtedy gdy napadał mnie atak wiecznego nieszczęścia.Było mniej więcej takie:
Było to coś w stylu cierniowego lasu. Nie wiedziałam czyj to teren i szczerze to niewiele mnie to obchodziło. Zobaczyłam pięknego szarego wilka a obok niego czarnego. Blu i Vey, pomyślałam. No i miałam rację. Nie chciałam się z nimi spotkać, ale nia miałam wyjścia. Nie miałam już siły uciekać przed okrutną rzeczywistością. Podeszli do mnie.
-Rose...Co się stało?-spytał Vey.
-Nie zrozumiesz.-powiedziałam.
-Rosalie...-wyszeptał Blu. Nikt jeszcze nie użył pełnego imienia mojego. Ogólnie to nazywałam się Rose, ale tylko moaj mama i ja wiedziałyśmy, że moje pełne imię to Rosalie.
-Blu...-wyszeptałam błagalnie.
-Słucham, Rosalie? Czy jest coś co chcesz mi powiedzieć?-spytał.
-Jest wiele rzeczy, które chcę ci powedzieć, ale których z pewnością nie chcesz usłyszeć.-rzekłam zastanawiając się co powiedzieć.
<Blu?Vey?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz